![]() |
|
PRZASNYSKA WĄSKOTORÓWKA
Już wiosna, na torach wąskotorówki
dwaj niedobrani udają pociąg -
żeby tak naprawdę... muzyką kocią
ruszyły koła przasnyskiej "parówki"
na szynach rdza i nic się nie świeci
w słońcu, papieros - żar w ustach,
dym bucha jak z kotła, pewnie już tam
słychać bełkot kół, jak dzieci
bawimy się, tak - to tylko zabawa
i wiosna i słońce, zielono dokoła -
gdzie spojrzysz - w szyny wrosła trawa,
na badylach pąki... - a tu stukają koła!
- jedziemy... - motor warczy - z drogi... !
uff! ... postój, siadają koła - zmęczone nogi.
SONET CHŁOPSKI
Po przasnyskim rynku chłop z biczyskiem
chodzi, od sklepu do sklepu, dziarsko
łeb unosi, tudzież sapnął, parsknął
- na wystawie kolia - już ją zjada pyskiem,
smaczne dziwowisko, dla mej Jagny
prezent, rad by kupić diament,
paść jej tuż przed progiem, lecz remanent
w sklepie i frasunek żadny,
nic to, pójdzie dalej, rynek zejdzie
cały, byle udobruchać babsko,
no bo jak to z taką babą będzie
kiedy wróci, tu raz wtóry parsknął,
długo po Przasnyszu swym biczyskiem szastał,
aż kupił "co - ino" i wyjechał z miasta.
BALLADA NA WPÓŁ WIORSTY
Na wpół wiorsty od Przasnysza
OD PRZASNYSZA
siadła sobie w rowie cisza,
słońce w drodze umęczyło,
siąść gdzieś w cieniu przymusiło,
a że drzewa gęsto stały
i do miasta kawał cały,
jak przysiadła, tak zasnęła,
tyle co się w pół ugięła,
raz sapnęła.
Może chwila ta się śniła,
bo gdy oczy otworzyła
jak we śnie wkrąg było jeszcze,
mniej słonecznie bardziej wietrznie,
z drzew zdrój liści zawirował,
deszcz kroplami się wpasował,
od przesądu, na przestrogi
znów przymknęła powiek rogi
- na czar srogi.
Nim raz wtóry je uniosła
i do jakiejś myśli doszła,
już ją ścięła śniegu zaspa,
jakby znów iskierka zgasła
i nie chciała w ogień wzlecieć
przydusiły ją zamiecie,
wnet skruszały lodów brzegi,
nad ciekawość ścięły śniegi
przebiśniegi.
Zapachniało wiosną wkoło,
porobiło się zielono,
nim żar słońca padł na skronie,
pierwej twarz przykryły dłonie
z dziwu jaki przeżyć przyszło,
iż się bez uszczerbku wyszło,
tak ze snu powstała cisza
i ruszyła do Przasnysza,
kto to słyszał...
***
stoję w słońcu - i
ślepnę
stoję w ciemności - i
nic nie widzę
***
zajmuję kawałek
chleba i kubek
kawy talerz zupy
łyżkę dżemu
kostkę masłakartkę - zarażamwylewam na nią
myślą
kawę zupę kładę
chleb przekładam
dżemem
nie jadam
bez natchnienia
INTERES NAZBYT POETYCZNY
Zasiałeś ziarno poezji
olewaj je teraz
by cokolwiek zakiełkowało
(...a gdy się uda
gdy dopilnujesz
to siądź pod liściem
i pisz wiersze
czekaj na owoce
sprzedasz je na pewno
w ten oto sposób
będziesz miał to
co daje szansę przekupienia
wydasz
wreszcie ten tomik
którym powiedzą
że zasiałeś ziarno...
pamiętaj o dalszym olewaniu...)
***
samobójstwo jest ślepą uliczką
złudzeń
a mówili:
głową muru nie przebijesz
odchodzę
niezauważalny
nawet krew bywa czerwona
jak mur
patrzą za mną ślepcy
nie wrócę
bez ułudy
***
było to w raju
chłopiec o imieniu Bóg
ulepił dwoje ludzików,
nazwał je - Adam i Ewa,
a kiedy zabawki znudziły
malca
odrzucił je na ziemię... cdn...
***
przed lustrem stanęła
naga kobieta
kiedy ujrzała cztery piersi
(dwie swoje i dwie odbite)
przeraziła się, że ma
taką krótką szyję
teraz gdy urosły jej
włosy zerknęła i nie
dopatrzyła się ani szyi i ani
piersi
miała
długie nogi
***
Moja Polska ma zawsze
kształt gitary - obłożona
strunami szyn - gram
w pociągi, które zanoszą
mnie do końca piosenek
istnieje tylko mały
problem - trzeba ciągle
się zestrajać - zmieniać
poprzeciągane struny
ten mały problem
mija, kiedy siadam
na ulicy i gram
- przechodnie rzucają
grosiaki, nie wiedząc,
że zbieram szmal
na Nową Polskę
***
pomimo tego, iż jest moim
sobowtórem nie
namawiałem go nigdy by
czynił to co ja
- jak dwie krople deszczuspadają w zupełnie innym
miejscu..(tak i my)***
strach
tniesz szybę
odzyskując równowagę
cierpisz na hermetyczność
powiem -
świat ma cztery strony
jak cztery ściany
spytasz o tę z oknem
wskażę pierwszą z brzegu
polecisz tam po raz drugi
nie pytając
o drzwi
***
ogród dźwigał huśtawkę
ścieżyn przewieszonych
przez pasma
palczastej grudy -
a jednak
najłatwiej było chwycić się wiatru
wiatru
przenikał drobiazgi
i był przytwierdzony do
horyzontu
***
zamknięty w sobie
...od ust do słuchu...
...od węchu do zapachu...
...gestów...
...dotyku...
kamień
którego rozłupane
części powiedzą nie
mniej niż
całość w sobie zatkana
***
prawo wymyślili mędrcy
aby w jego obliczu
zrównać się z głupcami
oko za oko
ząb za ząb
ni mniej ni więcej
konsekwencji
w końcu to tylko "gdybanie"
które nie zawsze
pokrywa się z prawdą
***
jak ktoś ma szczęście
to i w dziurawej
kieszeni odnajdzie się
jakby szukał igły
w stogu siana
by zaszyć nią wieczność
mówią łaty nie ukryjesz -
jak ktoś ma szczęście
to i w dziurawych
butach dojdzie do celu
by sam się nim stać
mówiąc gładko stawiaj stopy,nie budź Ziemitylko malkontent ma na uwadze
fortuna nie ma celu bo się kołem toczy...
plecak, i wietrzną czapkę
inni odchodzą
mówią: śmierciostradą na autotrumnie bez kierownicy
PIEŚŃ O BRODATYM MĘŻU
dom jest
fatamorganą piwa
stuknij się w czoło
(zdmuchnij plamę)
niebo jak bezdroże
kiedy zamykasz oczy
ziemia - kulka dla żuka
bądź Kolumbem
i zabierz swoje zabawki
na swoje podwórko
na inny czas
pieśni o tobie
rozchodzą się tylko
w domu
na ultrakrótkich falach
ciągła titawa o czoło
***
krzywo rosną np.
dzieci na
metr
siedemdziesiąt...
osiemdziesiąt...
dwa... krzyworosną im lata nakrzywo rosną im
siedemdziesiąt...
osiemdziesiąt...
dzieci i
nikt nikogo nie leczy
chyba, że nikt -
- jak karzeł...ten co krzywo patrzy na świat
z wyprostowanej postawyPARTY
Chodziłem od ściany do ściany, dalej
nie było czasu, a przy oknie jak i przy
drzwiach stał już ktoś, potem została
mi tylko podłoga - oszczędzałem jej
każdy skrawek i równo dzieliłem
się z cieniem a kiedy ostatni
kwadracik zapełnił się obcą stopą,
runąłem na łóżko i długo patrzyłem
w sufit, aż stał się niewidoczny bo
wszyscy tu palili i dymu było tyle,
że na wyciągniętą dłoń skuliłem
się i trwałem tak póki mnie nie
zepchnięto w pustkę, wtedy dopiero
uświadomiłem sobie, że przecież istnieję,
w końcu każdy wymysł ma swoje
miejsce - ale nigdy poza mną, powoli
zdobywałem przestrzeń obrastając
w materię, nic stawało się wszystkim,
a wydawało się już utraconym,
wzniosłem toast to był piekielny
sezon - goście rzucili się do okna
podnieśli szkoło, padał deszcz jak
zwykle kiedy nic się nie dzieje,
a wiatr wyważa drzwi i każdy chce
pierwszy znaleźć się za progiem, deszcz
rozniósł parasole, zostałem sam, bez
drzwi i okna, bez ścian, podłogi i
sufitu chciałem odejść, pozostawiając
bez pamięci - to co już było, ale żaden
klucz do łamigłówki nie dopasował się
w puste miejsce po mnie i nic już...
nie mogłem wypełnić samobójstwa...
![]()
PIEŚŃ DLA MOJEJ DZIEWCZYNY
Po Tobie tylko jak po firance,
CZYLI KOBIETY BITEJ RĘKĄ POETY.
W górę i w dół - jak motyl strapiony,
Choćby i okno było otwarte,
Żadnego wyjścia na świat szalony,
Więc korytarzem, w górę, schodami,
Aż piszczy poręcz, drzwi mnogich fetysz,
Po to by wyjść stąd i się pochwalić
- kobieto bita ręką poety -
- moje kochanie,
drogie kochanie,
jak mi siadałaś na mym kolanie.
Po Twoich włosach szczęście wytropić,
Iść śladem westchnień, gonić rękoma,
Po to by tylko w nich się zatopić,
Lub się powiesić na nich i skonać,
I wrócić duszą, objąć Cię czule,
Ja - damski bokser, maniak i kretyn,
Krzyczę do Ciebie - myślą i piórem
- kobieto bita ręką poety -
- moje kochanie,
drogie kochanie,
jak mi siadałaś na mym kolanie.
Z Tobą współbrzmiącą w słodkim akordzie
Mógłbym do ognia iść gdybyś chciała,
Jedno mi tylko w Twoim osądzie,
Byś mnie na zawsze już pokochała
I żyła ze mną - prosto, pomału,
Jak w swej miłości bywasz tak szybka,
A potem tylko do futerału
- kobieto bita rękoma Witka -
- moje kochanie,
drogie kochanie,
jak mi siadałaś na mym kolanie.
PIEŚŃ MISIA.
Jest w tej ciszy zegar, co
Dawno już nie chodzi, bo
Zardzewiały ma mechanizm
I naprawiać go już na nic,
Jest gitara lecz bez strun,
Dawno już ją obsiadł kurz,
Kilka płyt starego złomu,
Ale brak tu gramofonu.
W ciszy tej powietrza gram
W niewidzialny wpada tan,
Bijąc o krawędzie rzeczy,
Których trudno już uleczyć,
Bo w drobiazgu potrzeb stos,
Widać - taki już ich los,
Kiedyś działać zaprzestały
I w martwocie pozostały.
Cisza taka, że aż dech
Wzbiera w płucach, aż po śmiech,
No bo w końcu nic wielkiego
Nie znaczyły - do niczego
Był ich codzienności wikt
Nie zatrwoży się już nikt
Nad przekorą martwych rzeczy
Których nawet czar nie wznieci.
Znam tej ciszy gorzki smak
Co jak nawiedzony flak,
Przypomina się w swej biedzie,
Że już dalej nie pojedzie,
Choćby kopa jej kto dał,
Rzucał wzdłuż i wszerz i łkał,
Choćby był i cudotwórcą,
Próżno gadać z samobójcą.
Cicho, cicho, cicho sza ...
W końcu to dziecinna gra,
Może ktoś się kiedyś bawił
W nią, gdy był jak młody szczawik -
- stary niedźwiedź mocno śpi,
twardy sen wykrzywił pysk,
dalej bawmy się w tą ciszę,
póki śpią dokoła misie.
ZA MICKIEWICZEM - DO NOWOGRÓDKA
Jakiż to gród wpół wieku dla Boga zamknięty,
Wedle zacnej historii z narodu wyklęty,
Wśród gruzu cmentarzyska zatraca przeszłości,
Nie bacząc w wychowaniu na swe potomności,
Wszak w nauce zawarta przeszłych epok miara
I z niej jednej wpływa dla przyszłości wiara,
A tu gdziem stanął wpośród tylko wstyd dla ludzi,
Gdy w walce z duchem czasu obumarłych budzi,
W nieświadomości miejsca, człowiek nierozumny,
Ze swej pracy w ułudzie naczczo w sobie dumny,
Obracając mogiły w ruiny nad zwidę,
Nad - "Petito Principi", nad - "Idem Per Idem".
Któż by mógł się połaszczyć na tych mogił kopy,
Wszakże żadna nie wzrosła na miarę kanopy,
A już w bieg obwiązane na mosiężnej linii,
W szarpnięciu maszynerii, bruzd w potrzasku zryły,
Jakby to burłak jaki będąc śmierci katem,
Chciał sholować na wody zatopiony statek,
Czując kantarydynę w obumarłych tkankach
- "Circuluc Vitiosus" - czyli błędna ansa,
Nikt nie święcił wyczynów, bo nie znalazł skarbów,
Co by można było wznieść w strofy dytyrambu,
Stanąwszy więc wśród gruzu - uszczerbku pomników
Myślę - co jeszcze może Homo Sovieticus ... ?
NA BOGA I NA DIABŁA ...
To na Boga i na diabła
I na pierwszych ludzi z raju
Gdzieś pod niebem wieś zapadła,
Umajona w barwnym gaju,
Tu pies nawet na swojego
Nie zatrwoży się zaszczekać,
Do kubraka łatanego,
Goni niby kot do mleka,
Krowa miele co jej idzie,
Koń z powrozu rwie na łąki,
Kiedy "życie jak po gnidzie",
Chłopom śnią się tylko mrzonki.
Bimber leje się po rowach,
Chłopy w szynku z nudy "pieją",
Czasem cenzuralne słowa
Im się w wierszyk jakiś skleją,
Baby w zabobonie wiary
Stroją w kwiaty drożne Chrysty,
Zdając w modłach swe ofiary
Na sumienia obraz czysty,
To na Boga i na diabła
I na innych świętych wielu
W glinie ziemi wieś zapadła,
Końca świat - bez PGR-u
Z takiej wsi dziewczynę znałem,
Co się bardzo mnie lękała,
Ale duszą swą i ciałem
W swej niemocy pokochała,
Raz nie przyszła w chwilę daną,
Wnet dotarły do mnie "piosnki",
Że w niewoli wyszła za mąż
Za chłopaka ze swej wioski,
Długo po niej rwało serce,
I na Boga i na diabła,
Nie poszedłem tam już więcej,
Wieś w pamięci mej zamarła.
JEST GDZIEŚ W ŚWIECIE ...
Jest gdzieś w świecie kraj daleki,
W którym śmiech
Prawem bytu na wszechwieki,
Gdzie -
Radość w radość po radości,
Bez pamięci, roztropności
Rodzi się
(aż po śmierć).
Racz w uwadze mieć co mówię,
Słuchaj mnie,
Bez niejasnych niedomówień,
Nie -
Kiedy zjawisz się tam kiedyś
To od zaraz się uśmiechnij,
Błazna graj
(taki raj).
Już nie jeden wagabunda
Poszedł w dół,
Gdy prawd kraju nie chciał uznać,
Tak -
Jeśli więc masz twarz w niesnaskach,
Zawsze ją zastąpi maska
Miej ją miej
(to twój glejt).
Może zdarzyć się, że w biedzie
Zmylisz krok
I gdzie indziej Cię zawiedzie,
W bok -
Bez przyczyny nie ma skutków,
Oby nie do kraju smutku
Co za pech
(trzymaj się!).
SEN Z DUBELTÓWKĄ.
Jestem z tych co w nocnej ciszy
Czasem w wyobraźni słyszy
Ton oręża, dzwon na trwogę,
Więc wyruszam szybko w drogę,
W ciemność wchodzę, w pole bitwy,
Zwinny jestem, jestem szybki,
By mnie kuka nie dorwała,
Aby myśl została sama.
Rano budzę się w transzei,
Pośród zasiek, dołów, lei,
Wróg nadciąga ofensywą,
Prują mocą niecierpliwą,
Odrzucając w chwili granat,
Niech zatańczy wróg kankana,
Łeb wychylam, strzelam rybę,
Nieświadomie zbiłem szybę.
To wydaje się psychicznym,
Snuję wywód okoliczny,
Jestem z tych co świra mają,
W wyobraźni mrok wpadają,
Póki co to chcę się leczyć,
By się w myśli zabezpieczyć,
Póki noc - pracuje główka,
Pod poduszką dubeltówka.
PIEŚŃ DLA BOHATERÓW.
W gabinecie, na fotelu,
Nie ma takich bohaterów,
Którzy cudem by przeżyli,
Choćby w jednej małej chwili,
Tak też było z tym herosem,
Który miał na gardle kosę,
Kiedy poszły w ruch obcęgi,
Krucho było - choć był tęgi.
Zdechł od zaraz - bez pacierza,
Jak wyrwana kura z pierza,
Głos zdzierając na sto trąbek,
Gdy w obcęgach został ząbek.
W CZARNOLESIE (WIZYTA I)
Państwo rzeczy pospolitej
Rządzi wciąż prainkwizycją,
Uśmiercając prawowite
Obyczajem i tradycja,
Nic co nowe nie ma racji,
Choćby było pożądane,
Tyleż z niej co z prowokacji,
Prawem bytu zabraniane.
Wiążą "wielcy" "wielkim" mowy,
Bo najlepsze takie więzy,
Z których skutek jest nienowy,
Kiedy powiązany język,
Nikt nie wymsknie się spod supła,
Powiązane ręce, nogi,
Wszyscy do jednego kubła
Wydalają swe odchody.
Cuchnie w państwie od płomieni
Zlanych w jedno ze stu stosów,
Trzeszczy iskra w zwłoce cienie
Już skończonych ludzkich losów,
Tych co byli - lecz już nie ma
W państwie rzeczy pospolitej,
Rośnie cisza gdy na temat
Rzekł ktoś myśli nieodkrytej.
Państwo rzeczy pospolitej
Rządzi wciąż prainkwizycją,
Uśmiercając prawowite
Obyczajem i tradycją,
Siądź mój gościu i pod liściem
Spocznij sobie, gdzież cię niesie,
Po cóż wiedzieć jest turyście
Co też grane w Czarnolesie.
W ULICY ...
W ulicy nabranej na grosz z aluminium,
Zoranej śladami przechodniów i maszyn.
Pojawia się czasem ktoś całkiem odmienny
- ksiądz z dziwką, kot w butach, liliput czy fakir.
Nieważne, choć zwykle pobudza tubylców,
Skąd wziął się, gdzie idzie, czy szuka zaczepki ...
Więc patrzą uważnie i rośnie wśród widzów
Chęć dojścia do prawdy, tak "wprost od podszewki".
Co komu jest dane - niech czyni bez skruchy,
Sumienie niech samo się gryzie w dobroci,
Bo człowiek - rozumny i wie co ma robić
Problemy ma każdy, stąd ludzkie kłopoty,
Że czasem po trupach, po brzegu, wpław rzeki,
Na rzęsach, na oślep i w lot, "bez trzymanki"
I aby do celu, by stało się "happy",
Bo takie reguły wsiąknięcia w sens prawdy.
Z ulicy w ulicę, od rogu do rogu,
Tam też są tubylcy i myślą najczęściej,
Że ci zza zakrętu są chyba kopnięci,
Wpuszczając na "psinę" na jego nieszczęście,
Ktoś tutaj zawinił, więc karę poniesie
Już skaczą do oczu - na takie to bzdety,
Do prawdy jest blisko, bo wszyscy to wiecie,
Gdzie dwaj się łomocą - wygrywa ten trzeci -
Przechodzę, przechodzę - nietknięty ...
Gdzie dalej, jak dalej, którędy ...
W te pędy ...
PODARUNEK.
Ktoś mi kiedyś podarował
Koniczynę pięciolistną,
Los stargany, wiatropędny
Bez pamięci gdzieś ją cisnął.
Dziś w starociach odnajduję
Zachowany podarunek,
Kto to dał mi go i kiedy,
Żadną miarą nie pojmuję ...
Pięciolistna koniczyna,
Cud natury - okruch baśni,
W którym przeszłość zapomniana
Wchodzi w progi wyobraźni,
Ktoś znajomy, bliski sercu
Drzwi otwiera i zaprasza,
Znam skądś twarz tą, głos i ruchy,
Sen zdziwienie me wypłasza.
Z pięciolistna koniczyną
Tak jak z czasem - trzeba zważać,
By nie uciekł wraz z pamięcią,
Próżno wtedy mu wygrażać,
Bo nie wróci a co zabrał
To już jego - zgarnie wszystko,
Przykład dobrze wam już znany
Z koniczyną czterolistną.
PIEŚŃ ZMULENIA.
Może kiedyś tak Cię zmuli,
Spojrzysz w lustro - powiesz dość,
Złożysz zęby do szkatuły
I opuścisz ziemski kąt,
Do niebiańskich bram zapukasz,
Ktoś tam krzyknie - czego szukasz ...
Nie poznają cię wśród chmur,
Niby kropla spadniesz w dół.
Może gdzieś tam się zatrzymasz
Na poziomie ziemskich wzgórz,
Ktoś znów krzyknie - co wyczyniasz ...
Lecz za późno będzie już,
Piekła żar twój sznur pociągnie,
Nim cokolwiek z tego pojmiesz,
Będziesz znów wśród ziemskich sfer,
Jakby wszystko było snem.
Może zbudzisz się w tej chwili,
Spojrzysz w lustro, powiesz dość,
Złożysz zęby do szkatuły
I opuścisz znów swój kąt,
Lecz tym razem bez pukania
Pójdziesz skosem w swych zamiarach,
Dojdziesz punktu, gdzie twój czas
- pójdzie skosem jeszcze raz,
i tak dalej,
bez skończenia.
Istnienia się nie odmienia,
Za nic w nic,
Zmiana to pic.
PIEŚŃ ŻEBRACZA.
W knajpie "Pod zdechłym psem" - na wznak,
Leży pijany ludzki wrak,
We czterech pili, jeden padł,
Resztę załogi porwał wiatr,
Człowiek jak człowiek - coś tam śni,
Kogo obchodzą czyjeś sny,
Zwłaszcza w tej okolicy, kiedy brzask
Zbija barmana nie pierwszy raz.
Z knajpy na jezdnie , z jezdni w rów,
Taki to wrak, że szkoda słów,
Cały dzień w rowie, aż po nów
I znowu knajpa, jezdnia, rów,
Człowiek jak człowiek - co tu kryć,
Prócz spania musi czasem żyć,
Zwłaszcza w tej okolicy, gdzie,
Gdzie stoi knajpa "Pod zdechłym psem".
Kiedyś przyjadą po ten złom
I jak to z wrakiem jest - na dno
I nawet krzyż nie będzie stał,
Jakby chowano go wśród fal,
Człowiek jak człowiek - żaden trup,
Póki na chodzie - grosz mu rzuć,
Zwłaszcza takiemu jak ten wrak,
Co swoje przeżył, choćby na wznak.
PIEŚŃ ZGODY.
Była to komedia nader rzeczywista,
Bóg grany przez Boga, diabeł przez Mefista,
Tylko ludzie byli w tym wszystkim umowni,
Niby z sennej mary - poklask szedł z widowni
I choć cuda działy się na progu sceny,
Nie dorównywały im biletów ceny,
Z mowy, gestów, ruchu - nierozumnych za nic,
Odbieranych zwykle ludzkimi zmysłami.
Choćby pan artysta dał wyczyn nie lada,
Wyczyn jego w oczach człowieka upadał,
Krytyka działała nań owadobójczo,
Była to komedia wpół - tragedią; nóż co,
Uśmiech wyrzucany pośród niepowodzeń,
Był jak na wolnego nałożone wodze,
Kiedy w senność wpadał - by życiem rozbłysnąć,
Trzeba było lejce nieco mocniej ścisnąć.
Ależ się w poklasku tłumy wysiliły,
Kiedy w końcu głowy aktorzy skłonili
I skryła ich w mroku ogromna kotara,
Ruszył tłum do wyjścia - jak z komina para,
A za kulisami w jednej garderobie,
Bóg z diabłem do zgody doszli w jednym słowie,
Jeśli kiedyś jeszcze damy poklask nowy,
Będzie to teatrzyk - ale kukiełkowy.